3 trymestry: wegetarianka, mięsożerca i miłośniczka koktajli w jednym
Czy inne kobiety w ciąży też tak
maja?
Tego nie wiem.
Ja mogę podzielić moją ciążę na 3
trymestry całkiem różnych preferencji smakowych ;)
Powiedziałabym nawet, że dość
znacznie różniących się od siebie.
1 trymestr.
Zaraz po tym, gdy dowiedziałam
się, że jestem w ciąży straciłam ochotę na nabiał, mięso ( w tym niestety też mięso
ryb).
Jadłam odtąd głównie owoce i
warzywa.
Szczęśliwie to była: wiosna -
mnóstwo świeżych warzyw i owoców – piękny czas na takie preferencje, prawda?
Mniej gotowałam – nie mogłam
znieść kuchennych zapachów. Moje menu oparte więc było głównie na "zieleninie" i "surowiźnie". Zapachy
podczas gotowania wywoływały u mnie nasilenie mdłości.
Jadłam mnóstwo sałatek,
sezonowych warzyw i owoców, jak tylko mogłam to 2 razy w tygodniu szłam po nie
na targ. Przyjemność sprawiało mi nie tylko jedzenie warzyw i owoców, ale też
patrzenie na kolorowe stragany, wąchanie produktów. Na targu czułam się jak w
żywieniowym raju. Wracałam z targu i nie czekając zbyt długo miksowałam
ulubione owoce z warzywami. Mój częsty koktajl to: natka pietruszki, szpinak,
ogórek, truskawki i sok z limonki. Kolor niezbyt zachęcający, ale ten smak. Ach! jeśli zastanawiacie się nad jego zrobieniem - zróbcie to a nie pożałujecie!
W 1 trymestrze odrzucało mnie od:
nabiału, mięsa, ryb, wędlin (tych ostatnich nie jem też poza ciążą) a przede
wszystkim od kurczaka.
Mój pierwszy kontakt z kurczakiem
w postaci rosołu pamiętam do dziś.
Był tak traumatyczny, że nie
jadłam go do teraz ;)
Po naprawdę pysznym rosołku,
który zrobiła dla mnie moja Mama, tak mnie zemdliło, że trudno mi o tym zapomnieć.
Mimo zwrócenia solidnej porcji rosołu, miałam wciąż i wciąż wrażenie, że wywar
z kurczaka nadal siedzi w moim przewodzie pokarmowym i wcale nie chce ulec
strawieniu. A zapach rosołu jaki czułam od siebie, ze skóry, włosów, ubrań i z
całego mieszkania i to przez następne kilka dni na długo pozostanie mi w
pamięci. Brr raz mnie wzdryga na samo wspomnienie.
Tak… w 1 trymestrze miałam
mdłości (jak sobie z nimi radziłam kiedy indziej). Nie wiem kto wymyślił, nazwę
poranne mdłości, skoro nie kończą się na ranku tylko utrzymują się cały dzień. Więc
nie łudźcie się ich nazwą. To nieprawda, że wymiotujesz rano a potem wracasz do
formy! Mdli cię całą dobę! Uwielbiam swoją pracę, ale muszę przyznać, że mdłości
w mojej pracy dawały wyjątkowo kiepski rezultat. Podczas konsultacji rozmowy o
jedzeniu skutkowały tym, że w przerwach nie mogłam przestać rozmawiać, ale w
toalecie do „wielkiego ucha”.
Nagranie do programu „Sztuka
życia”.
Nagranie w kuchni jednej z
warszawskich restauracji.
Kucharze gotują, a moje zadanie
to wąchać, smakować i oceniać dania pod względem wartości odżywczych. A tu
„poranne” mdłości. Wyobrażacie to sobie? MA-SA-KRA! Stałam nad daniami cała
zielona, z mokrym czołem. W przerwach wyjmowałam listki mięty z rękawa (tak,
dosłownie z rękawa) i wąchałam, żeby czasem nie zepsuć dań swoim na pół
przetrawionym obiadem. Teraz podziwiam siebie za to, że dałam radę utrzymać
obiad w żołądku.
2 trymestr
Na szczęście to zuuupełnie inna bajka niż dotąd.
Po
pierwsze wraz z jego nadejściem pożegnałam się z mdłościami. Jak w zegarku w 12
tygodniu mdłości minęły. Apetyt też uległ zmianie.
Zaczęłam mieć ochotę na
mięso (wołowinę; kurczakowi mówiłam nadal stanowcze NIE), jadłam więcej
nabiału. Generalnie zwiększoną ochotę na czerwone mięso wiążę z faktem, że
zaczęła się u mnie niedokrwistość (o czym później).
2 trymestr w ogóle był super.
Przede wszystkim przypływ energii. Znów rozsadzała mnie energia, a w pracy miałam
mnóstwo pomysłów. Wróciłam do aktywności.
Pacjenci inspirowali mnie kulinarnie.
2 trymestr to czas wymieniania się przepisami z pacjentami. Dziwi Was to? Na co
dzień ja staram się być inspiracją dla pacjentów, ale niejednokrotnie to oni
stanowią kulinarną inspirację dla mnie.
W 2 trymestrze zaczęłam więcej
gotować.
Zaczęłam rozkoszować się też daniami mięsnymi np. stekami mojego
mięsożernego M. oczywiście ku jego uciesze. Do tej pory wspomina, że nigdy jak
wtedy nie jedliśmy tyle mięsa (Kochanie, z tym poczekasz prawdopodobnie do
następnej ciąży).
3 trymestr.
W tym trymestrze zaczęłam jeść znacznie więcej.
Od 2
różnił się głównie apetytem na … tłuste. Starałam wybierać się zdrowe tłuszcze.
Wcinałam, więc tłuste, oblane oliwą sałatki. Tyle oliwy, że na ogół warzywa w
niej pływały. Do sałatek i musli dodawałam orzechy: nerkowce, migdały, włoskie.
Grubo smarowałam kromki chleba masłem. Wołowina została zastąpiona kaczką i
gęsiną (dzień przed porodem kupiłam gęś na weekendowy obiad, która zjedliśmy,
gdy byliśmy już we trójkę w domu).
I tłuste awokado! W każdej
postaci – na kanapkę, jedzone łyżką zaraz po przekrojeniu albo jako baza
koktajlu (mój ulubiony: awokado + kiwi + sok z limonki – spróbujcie sami, jest
pycha!). 3 trymestr nazywałam okresem zbierania energii na maraton jakim jest
poród. I pewnie słusznie.
Ja jakoś za specjalnie nie miałam żadnych zachcianek w ciąży i tak na dobrą sprawę przebiegała ona w moim przypadku dość łagodnie. Jednak jak miałam ze sobą kalendarz ciąży https://plodnosc.pl/kalendarz-ciazy/6-tydzien/ to byłam pewna tego, że wiem na jakim etapie rozwoju jest mój maluszek.
OdpowiedzUsuń